(jakiś czas później)
*Ryland*
Siedziałem oparty pod ścianą
w areszcie i przypominałem sobie dawne czasy.
Państwo
Hudson wyjechali na krótkie wakacje, a Savannah poszła do Rydel na tea party,
więc Brandon zaprosił mnie do domu. Siedzieliśmy w jego pokoju, słuchaliśmy
nowych piosenek The Heirs, rozmawialiśmy, śmialiśmy się i popijaliśmy czerwone
wino. Wszystko było jak zwykle... Tylko do pewnego momentu...
Miałem
zbierać się do domu, ale Brandon chwycił mnie za rękę i przyciągnął go siebie.
- Ja...
Cię... Kocham... - wybełkotał. - Chyba... - dodał i cmoknął mnie w usta.
Wiedziałem,
że był pijany, ale mimo to brzmiał wiarygodnie.
- Zostań
jeszcze trochę... - poprosił.
- Hmm...
Zgoda. - odpowiedziałem i usiadłem na brzegu łóżka.
Chłopak
podał mi jeszcze jedną lampkę wina, sam usiadł obok ze swoją. Wznowiliśmy
rozmowę.
Minęło
jakieś pół godziny. Zdecydowałem się przenocować u niego, bo byłem zbyt pijany
na jazdę motorem, ale... Był to jeden wielki błąd...
Gdy tylko
położyłem się na łóżku, Brandon przytulił się do mnie. Nie przeszkadzało mi to,
dopóki nie nachylił się nade mną i nie zaczął mnie całować. Najpierw powoli i
delikatnie, później coraz namiętniej i zachłanniej. Mój język igrał z jego, a
jego z moim. Moje ręce zdejmowały jego ubrania, a jego moje. Zostaliśmy nago.
Pieściliśmy się, całowaliśmy... Było cudownie, mimo tych stereotypów, że
facetowi z facetem miło nie będzie.
W
momencie, w którym właśnie mieliśmy skończyć, Savannah weszła do pokoju
Brandona.
- Co to
ma znaczyć!? Wy!? Razem!? - krzyknęła zdziwiona i zła. - Nienawidzę Was!
Nienawidzę! - wybiegła z płaczem, a ja szybko poderwałem się z łóżka.
Ubrałem
się w trybie ekspresowym i skierowałem do pokoju Sav. Zapukałem lekko do drzwi,
ale nie usłyszałem odpowiedzi, więc wszedłem 'bez zaproszenia'.
- Żabciu
moja... - zacząłem, ale dziewczyna mi przerwała.
- Wynoś
się. - warknęła.
Nie
poddałem się. Usiadłem na brzegu jej łóżka i delikatnie złapałem za dłoń.
-
Wysłuchaj mnie proszę... - zrobiłem smutną minę.
- Puść
mnie! - krzyknęła mi prosto w twarz. Niechętnie puściłem jej dłoń. - Nigdy!
Więcej! Mnie! Nie! Zranisz! - wysyczała.
- Nawet
nie mam takiego zamiaru. - oznajmiłem. - Przepraszam no... - zrobiłem smutne
oczka.
- Nie
chcę żadnych przeprosin! Nie chcę Cię znać! - odepchnęła mnie.
Zrezygnowany
opuściłem jej pokój. Od tej pory unikaliśmy się aż do wydarzeń z WF-istą...
- Ryland Lynch, idziemy.
Zaraz proces. - jeden ze strażników przerwał moje wspomnienie.
Wstałem z podłogi,
poprawiłem ubranie i włosy, a następnie ruszyłem za strażnikiem.
- Nie musisz zakładać mi
kajdanek. Nie mam zamiaru uciekać, bo wiem co zrobiłem i jakie są tego
konsekwencje. - rzuciłem jeszcze i skierowałem się do odpowiedniego budynku.
Nie wierzę, że za chwilę
mogę zostać skazany za zabicie takiego zboczeńca... Jak widać, trzeba pokonać
długą i trudną drogę do szczęścia.
Droga do szczęścia ;)
OdpowiedzUsuńJakie przeboje miał Ryry z Brandonem...
Pozdrawiam