*Savannah*
Wieczorem leżeliśmy z
Rylandem na łóżku i wymienialiśmy pocałunki.
- Opowiedz mi co się stało
po narodzinach Evelyn. Lekarz mówił, że nie żyjesz... - wiedziałam, że w końcu
będę musiała o tym opowiedzieć, ale nie sądziłam, że tak szybko.
- Mogę to zrobić jutro? -
poprosiłam. - Nie jestem jeszcze gotowa.
- Pewnie, że możesz
kochanie. - przytulił mnie mocniej do swojego nagiego torsu. Od kiedy tylko
pamiętam spał w samych bokserkach. Czasami zakładał spodnie od piżamy, jak było
zimniej.
- Kochasz mnie? - zapytałam.
Po tak długim czasie nie byłam pewna.
- Oczywiście, że kocham. -
cmoknął mnie w policzek. - Dlatego cierpiałem po twoim odejściu. - pokazał mi
rany po cięciach. - Nie złość się tylko. Zrozumiałem, że to głupie i zacząłem
szukać ukojenia w czymś innym. Znalazłem to w muzyce i czuwaniem nad naszym
dzieciątkiem.
- Ależ ja się nie złoszczę.
Staram się to zrozumieć. - złożyłam na jego klacie całusa. Z każdym następnym
schodziłam coraz niżej.
- Dziękuję. - ukochany
podniósł moją głowę i namiętnie pocałował usta.
Rano obudziłam się z
uśmiechem na ustach. Złożyłam lekki pocałunek na czole Ryry'ego i wstałam z
łóżka. Ubrałam bieliznę, a na nią sukienkę i zeszłam do kuchni. Zaczęłam
szykować kanapki na śniadanie, gdy poczułam ciepły pocałunek na szyi.
- Kocham Cię. - melodyjny
głos Rylanda sprawił, że musiałam się obrócić.
Stanęliśmy twarzą w twarz.
Zarzuciłam mu ręce na szyję, a on objął mnie w pasie. Uniósł do góry i posadził
na szafce.
- Powtórka z wczoraj? -
spytał, a ja już wiedziałam o czym myśli.
- Może... - zmysłowo
przejechałam ręką po jego klacie.
- Rybiciu, nie daj się
prosić... - zrobił słodką minkę.
- Ależ skarbeńku, Brandon do
nas przychodzi. Nie chcę by... No wiesz...
- Rozumiem. - zdjął mnie z
szafki i usiadł przy stole. Poprawił włosy. - Opowiesz mi teraz co się z Tobą
działo przez tyle czasu?
- Tak. - postawiłam na
środku stołu talerz z kanapkami i usiadłam naprzeciwko ukochanego. - To było
tak... - zaczęłam mu opowiadać. Przed oczami miałam te wszystkie wydarzenia. To
jak budzę się w kostnicy, a ludzie zgromadzeni na próbie pogrzebu, oczywiście
nie mojego, krzyczą i ze strachu uciekają. To jak przychodzi lekarz i każe
zabrać mnie do Denver, bo tam mieszka, a woli mieć mnie na oku. Przypomina mi
się też mina Brandona, gdy mnie ujrzał. Był przerażony, a zarazem szczęśliwy. -
No a Brandon, jak to on miał wiele do powiedzenia, więc zaprosiłam go do nas.
Nie masz mi tego za złe? - skończyłam moją wypowiedź pytaniem.
- Pewnie, że nie. - musnął
moje usta i zabrał się za sprzątanie.
Nic nie skomentował. Nic nie
pytał. Może nadal jest w szoku.
"Próba pogrzebu" nadal mnie śmieszy :D
OdpowiedzUsuńCzyli Ry miał rację w poprzedniej części z tym "To nie jest moja Sav!"
Pozdrawiam i czekam na next.